Historia Magistra Vitae

Dla wszystkich, którzy interesują się historią


#1 2009-08-30 21:39:23

Gregorus

I ranga

Skąd: Ducatus Loviciensis
Zarejestrowany: 2009-07-31
Posty: 77

Polskie Lotnictwo Wojskowe w 1939 roku

Czy wiecie coś o działaniach polskiego lotnictwa w 1939 roku na terenie Niemiec?


Dicere est argentym, tacere aurum

Offline

 

#2 2009-08-31 10:04:50

Andreas

Użytkownik

Zarejestrowany: 2009-08-31
Posty: 14

Re: Polskie Lotnictwo Wojskowe w 1939 roku

Sądzę, że temat bardziej by pasował do Działu 'Polska-pod okupacją'
Cytuję pewnego użytkownika:
''03.09.1939r. godz. 06.20 - P.23 II dyonu BB (załoga: sierż. pchor. Stefan Gębicki, plut. Wacław Buczyłko, kpr. Teofil Gara) podczas rozpoznania lokalizacji XVI KPanc. zapuszcza się w głąb III Rzeszy, i bombarduje budynki fabryczne w Pyskowicach. ''
A to ode mnie: Tego samego dnia[tj. 3.09] załoga Karasia z 41. Eskadry Armii ''Modlin''[por. pil. Kuzian, por. Malinowski, pchor. Kisielewski] bombarduje dworzec niemiecki w Nidzicy[Neudsburg], opisano to dokładnie w ''Podróż bez biletu'', W. Kisielewski

Offline

 

#3 2009-09-06 15:14:21

Gregorus

I ranga

Skąd: Ducatus Loviciensis
Zarejestrowany: 2009-07-31
Posty: 77

Re: Polskie Lotnictwo Wojskowe w 1939 roku

1 września 1939 r. 41 eskadra liniowa 4 pułku lotniczego znajdowała się na lotnisku bojowym opodal majątku Zdunowo. Już od świtu nad naszymi głowami przelatywały eskadry bombowców niemieckich, złożone z samolotów Ju 87 i Dornierów 17, osłanianych przez Messerschmitty 109 i 110. Sądząc z kierunku lotu, szły one na Modlin i Warszawę, a po kilkudziesięciu minutach wracały, ale już nie w tak pięknie wyrównanych szykach, jak podczas lotu w tamtą stronę. Za kilkoma z nich, lecącymi na niskiej wysokości, ciągnęły się smugi. Widocznie starły się z naszymi myśliwcami broniącymi stolicy. Łatwo je było dobić, ale nie chcąc zdradzić lotniska, nie mogliśmy do nich strzelać. Późnym popołudniem z Modlina powrócił dowódca naszej eskadry kpt. Władysław Chrzanowski i zarządził odprawę personelu bojowego. Eskadra nasza otrzymała pierwsze zadanie bojowe. Chodziło o rozpoznanie, dokąd kierują się duże jednostki niemieckie skoncentrowane w rejonie Hohenstein- Willenberg, oraz stwierdzenie, czy w rejonie Ortelsburg- Neidenburg jakieś większe kolumny pancernych wojsk niemieckich nie maszerują na Chorzele. Powiadomił nas przy tym o rozkazie Naczelnego Wodza, zabraniającym kategorycznie bombardowania otwartych miast i wsi niemieckich. Za przekroczenie tego rozkazu groził sąd polowy. Wiadomość tę musieliśmy potwierdzić własnoręcznym podpisem. Następnie wyznaczono załogi i zapowiedziano start na 4 rano.
Nazajutrz o 4 rano wszyscy byliśmy na nogach. Ze względu jednak na niepomyślne warunki atmosferyczne start został przesunięty na późniejszą godzinę. Oczekiwanie na ten moment dłużyło się w nieskończoność. Wreszcie nadchodzi rozkaz startu. „Karaś” z załogą; Kuzia, Malinowski, Kisielewski- startuje pierwszy. Ostatnie uściski dłoni i ostatnie pośpieszne wymieniane zdania z kolegami pozostającymi na ziemi. Zajmujemy miejsca w kabinach, które są tak zawalone zapasowymi bębnami z amunicją i skrzynkami z granatami, że nie ma się gdzie ruszyć. Oficer taktyczny eskadry, kpt. Henryk Kołodziejek, podaje nam rozkaz kołowania do startu. Mechanicy chwytają za skrzydła i nasz „Karaś” wytacza się z zarośli, sunąc w stronę pola startowego. Spoglądamy na niebo. Niemców nie widać w powietrzu. Potem oglądamy się za siebie w stronę stojących pod drzewami kolegów, którzy, wymachując rękami, życzą nam powodzenia. W parę minut później z pomocą mechaników ciągnących skrzydła naszego samolotu ustawiamy maszynę w pozycji startowej.
- Gotowe!
Por. Bolesław Kuzia, który pilotuje samolot, daje pełny gaz i po paru podskokach na nierównościach gruntu wychodzimy w powietrze.
Była godzina 9.15. dla 41 eskadry zaczęła się wojna. Nabierając wysokości, oglądamy się w stronę naszego lotniska. Dopiero z powietrza widać, jak dobrze jest zamaskowane. Zwłaszcza świetnym pomysłem było zaoranie bronami zieleni na polu startowym. Dzięki temu powstały szerokie ciemne pasy wyglądające z góry jak system dróg polnych łączących się z szosą. Żaden rozsądny człowiek w takim miejscu nie robiłby lotniska. Dodatkowym efektem było stado baranów wypędzane na pole startowe.
Warunki atmosferyczne zmieniły się i widoczność jest doskonała. Rozglądamy się dookoła, uważnie przepatrując niebo. Biorąc kurs na północ, przelatujemy nad drogą zapchaną cywilnymi uchodźcami, wśród których na widok naszego samolotu wybucha panika. Ludzie rozbiegają się po polach, wpadają pod przewracające się do rowów wozy lub chronią się pod drzewami. Trochę zaszokowani tym widokiem oddalamy się szybko z tego miejsca. W kilka minut później przelatujemy obok jakieś wioski, ponad którą kłębią się chmury dymu poprzetykanego czerwonymi językami płomieni. Woń spalenizny dochodzi do wysokości tysiąca metrów i zaczynamy się krztusić. Przelatując pomiędzy słupami dymów, dochodzimy do linii frontu i mijamy go lecąc na wysokości 1500 m, silnie ostrzeliwani przez broń maszynową i działka przeciwlotnicze. Za naszymi plecami łuny i dymy pożarów, pod nogami migocąca iskierkami linia walki, a przed nami niknące w kurzawie pyłu pancerne kolumny niemieckie. Długi, wielokilometrowy wąż pojazdów bojowych.
Z drugiej strony frontu, naprzeciw tym zmotoryzowanym i uzbrojonym po zęby kolumnom niemieckim idą pokryte kurzem i umęczone długim marszem kompanie naszej piechoty, a obok nich kłusują szwadrony kawalerii.
Bierzemy kurs na Ortelsburg i po umiejscowieniu nowych kolumn niemieckich, zdążających w stronę polskiej granicy, zawracamy do bazy. Dolatując do miejscowości Neidenburg widzimy zawaloną wojskiem stację kolejową. Na torach przylegających do budynków dworcowych stoją długie pociągi, do których ładują się żołnierze, a na odkrytych platformach widzimy samochody i pojazdy pancerne. Mijamy dworzec, przelatując z boku na niskiej wysokości.
Nagle nasz „Karaś” kładzie się w ostrym skręcie i zawraca ku stacji kolejowej.
To por. Malinowski – nie bacząc na zakaz dowództwa – decyduje się bombardować transporty niemieckie stojące na stacji Neidenburg.
Nadlatując nad tory nabieramy wysokości, aby nas nie rozniosły nasze własne eksplodujące bomby. Jak dotąd nikt jeszcze na dole nie myśli o obronie. Widocznie pojawienie się polskiego samolotu jest dla Niemców kompletnym zaskoczeniem. Wpatrzeni w stojące pociągi lecimy wzdłuż torów. Budynki dworcowe i wagony są już coraz bliżej, po prostu rosną w oczach. Jak prawdziwi nowicjusze zapominamy o wszystkim. Nawet o samolotach niemieckich, mogących niespodziewanie zaatakować nas z góry. Stojące na bocznych torach wagony wchodzą pod skrzydła samolotu. Za chwilę polecą bomby.
- Poszły!
Niemal w tej samej sekundzie biegną ku nam z dołu migocące błyski. To ogień obrony przeciwlotniczej. Za późno! Nasze bomby już rwą się między pociągami i budynkiem dworcowym. W równych odstępach wykwitają krótkie, krwawe błyski, a szybko następujące po sobie eksplozje szarpią kłębami dymów, przesłaniając pociągi i dworzec. W powietrze lecą odłamki wagonów.
Zataczamy ciasne koło i schodzimy do ataku z lotu koszącego. Gra sześć naszych kaemów: dwa pilota, dwa nawigatora i dwa strzelca. Pociski biją z szybkością 1200 na minutę. Targana odrzutem broń szarpie ręce. Widzimy pasma naszych pocisków świetlnych ginące w kadłubach wagonów. Wśród kotłujących się na dole Niemców wybucha panika. Widać sylwetki niemieckich żołnierzy wyskakujących z wagonów i uciekających w stronę dworca. Teraz spadają na dół granaty i znów grają kaemy. Nie nadążamy ze zmianą bębnów z amunicją.
Jeszcze jeden zawrót. Słychać świst powietrza przecinanego skrzydłami nurkującej maszyny i grzechot naszych kaemów zachłystujących się po prostu w nieprzerwanym jazgocie. W głowie szum i chaos. Przenikliwy ból w uszach. Przed oczami wszystko zamazuje się i zlewa w jedną szarą plamę.
Jest godzina za pięć jedenasta. Historyczna godzina, w której pierwsze polskie bomby w II wojnie światowej poraziły nieprzyjaciela na jego własnym terenie.
Upojeni sukcesem zbliżamy się do linii frontu. Już z daleka widać że toczy się tam zaciekła walka. Okopy polskie i niemieckie przesłonięte dymami pocisków artyleryjskich.
- Trzeba pomóc kolegom walczącym na ziemi!
Schodzimy do lotu koszącego i lecąc wzdłuż okopów niemieckich ostrzeliwujemy je z kaemów. W przerwach między strzelaniem rzucamy w dół granaty przeznaczone na żywe cele. W kabinach jest już więcej miejsca. Niemcy strzelają do nas z dołu, ale nie zwracamy na to najmniejszej uwagi. Nasz ostatni atak jest skierowany przeciwko niemieckiej baterii stojącej poza okopami. To wszystko, co możemy zrobić. Nie mamy już bomb ani granatów, tylko resztki amunicji.


Władysław Kisielewski „Pierwsi nad Niemcami” Panorama Północy nr 33 14.08.1966


A co z atakiem na fabrykę w Oławie 2 września?

Ostatnio edytowany przez Gregorus (2009-09-06 16:50:53)


Dicere est argentym, tacere aurum

Offline

 

#4 2009-09-12 09:07:20

Gregorus

I ranga

Skąd: Ducatus Loviciensis
Zarejestrowany: 2009-07-31
Posty: 77

Re: Polskie Lotnictwo Wojskowe w 1939 roku


Dicere est argentym, tacere aurum

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Producent wyrobów betonowych nasza Lakou Breda